To jeden z tych dni, gdy bad morning przechodzi w bad afternoon i nadzieję przywraca dopiero good evening, gdy Grzybek mówi do mnie szpetem "dobranoc mamo" i zarzuca mi ręce na szyję tak, ze czuję się najdrozszym egzemplarzem mamy na świecie. Ale gdy on spokojnie zasypia, przejrzawszy te same strony w tych samych ksiązeczkach, pociągi, stacja paliw i straz pozarna, ja myslami jestem juz przy telefonie. Dopiero w przyszły poniedziałek, co prawda, ale juz przezywam nowy rozdział w staraniu się o miejscu na neurologii.
Tu zawieszam głos i pozwólcie, ze wrócę do zagadkowej świętej Troski. Pisałam juz o tym z zeszłym roku i nie chciałam nudzić czytelników odgrzanym daniem tygodnia. Przypomnę, iz do zeszłorocznej wizyty w przyklasztornym domu ojców, w którym sciany z trudem mieszczą poniemieckie bibeloty, znalazłam figurę świętej, którą uwazałam za wymysł pesymistycznej Olgi Tokarczuk. Św. Troska, Kummernis Wilgefortis, to postać legendarna, o której watpi się, ze była, o czym tez informuje rzetelnie tabliczka u stóp figury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz