A przeciez jest w tym coś zabawnego, ze człowiek w młodości pisze pamiętniki, wkleja do nich bilety z autografami z filharmonii, próbuje sił w malowaniu, a nawet wierszach i śpiewie, i myśli, ze życie z grubsza na tym polega - na wizjonerstwie, na wzruszeniach i zamyśleniach. A potem, osiągnąwszy wiek dorosły, zgina grzbiet w pałąk przy komputerze i klepie. I jakie to tresci - nie Szekspira na miarę Barańczaka, nie T.S.Eliota revised, ani nawet nie cultural news from the world, tylko absolutnie i bezwględnie treści, które przyniosą nie zysk duchowy, ale dochód materialny par excellence, by coś mądrego dorzucić.
Więc w tych dniach osiągam biegłość w zakresie nowoczesnych metod geodezyjnych. Mamy więc tu wcięcia w przód, plamki laserów, teodolity, tachimetry i śruby mikrometryczne, jak równiez tasmy inwarowe i tarczki celownicze. Absolutnym hitem tej kategorii jest kąt paralaktyczny. Mimo ze czytam lawinowo artykuły z amerykańskich uniwersytetów i oglądam rysunki, hasła te pozostają oderwane od przedmiotów czy pojęć, które mogłyby ewentualnie nazywać, i są w mojej głowie niczym innym niż chrzęstem słów, kakofonią nie do odegrania przez zadną orkiestrę instrumentów, poezją tylko na miarę rąbania siekierą i lecących wiórów. Tak, proszę państwa, od kuchni wygląda nauka angielskiego i tłumaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz