środa, 3 lutego 2010

czerwony na szarym

Ironia to losu, ze postanowienia i hasła, ledwo wypowiedziane, ulegają natychmiastowemu przeterminowaniu, i proszę, dopiero co obstawałam, że bez pisania się nie da i oto dwa dni się dało bez trudu. Taką tapetę mój grafik dizajner kiedyś wymyslił, i luty zaczyna się nie dość ze znianacka, to jeszcze w ten deseń.
Odwilz maluje obrazki tak monotonne, ze mimo starań trudno je ubarwić (kupuję dzieciom pisaki i plastelinę 12 kolorów, i co ztego). Auto coraz częściej ulega zaklinowaniu w zlodowaciałaych zaspach, ja zaś ulegam coraz częściej niezdrowym zachciankom, które z pewnością będą miały wpływ na tuszę i uzębienie. Dziękować Bogu, luty to krótki miesiąc, i w związku z powyzszym moze nawet uda się przezyć opłaty za AC i OC, powiększone o moje stłuczki (wnikliwy czytelnik pamięta utrącone Holendrom lusterko).
Tymczasem u boskiego Andy'ego w korporacji obchody dni kultury iberyjskiej, i wszyscy w przebraniach, dziewczęta w kabaretkach i z czerwonymi kwiatami we włosach, a la flamenco, panowie - w strojach piłkarskich Hiszpanii i Portugalii pozyczonych przez boskiego Andy'ego. Wiem, bo dostaję zdjęcie z obchodów, na kórym mój boski Mąz otoczony wianuszkiem gorących tancerek.
Przegarniam włosy moje utrudzone suszarką i kaloryferem, i rozmyśłam, czy w pobliskiej pasmanetrii nie zaopatrzyć się w kwiat w kolorze byczej krwi, w charakterze akcentu do szarzyzny dnia powszedniego. Albo moze jednak zatrudnić się w korporacji?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz