środa, 24 lutego 2010

z kartoteki siostry oddziałowej

Na wypadek gdyby Czytelnicy dociekali, jakie przyczyny spowodowały chiwlowe złozenie pióra, wyjaśnię, ze rodzinna grypa z wariacjami zołądkowo-jelitowymi oraz mięśniowo-paszczowymi. Nic, co by nadawało się do opublikowania, chyba zeby zabrał się za to Zola. Trzymam się więc w pozostałościach czasu tak zwanego wolnego doktora House'a, i dziś, gdy wszyscy zlozeni chorbą padli w pościel, ja, równiez w pościeli oraz w słuchawkach, by nikomu nie zakłócać snu, zobaczę kolejny odcinek, w którym ktoś na pewno będzie bardziej chory ode mnie.
W górę wznoszę serce jeszcze z powodu nowych szat cesarza, dostaję bowiem w prezencie dla firmy całkiem nową grafikę strony. A przeciez nie mam urodzin (na szczęście jeszcze kilka miesięcy), ani tym bardziej imienin. Trafiło się jak ślpej kurze ziarno, chociaz metafory związane z jedzeniem jakby obecnie tu u nas niemodne.

2 komentarze:

  1. O, widzisz, ze ja o dr. Housie zapomniałam. Wszak lekiem jest na całe zło ;-)
    Zdrowia zyczymy :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki:) On nie jest lekiem na zło, on po prostu znacznie obniżył swoje oczekwiania w stosunku do rzeczywistości - za to go kochamy?

    OdpowiedzUsuń