sobota, 6 lutego 2010
w drodze na sanki
Odzwyczaiłam się od przemieszczania, ktore kojarzy się przecież z latem. A jednak udaje mi się spakowac nadzwyczaj rozsadną ilość bagażu i, zdumiona własną powsciągliwoscią, jadę z rodzina sto kilometrow na sanki. Pewnym niepokojem napelnia mnie tylko mysl, ze poza El Macho z rodzina oraz D. i M., ktorzy, miejmy nadzieję, uporali sie z wakacyjnymi amputacjami kończyn dzieci, czeka tam na nas znowu swieta Kummernis Wilgefortis. I nim zasiądziemy do obiadu w refektarzu, trzeba bedzie z nią stanac oko w oko, gdzie w odzieży karnawalowej, niczym styczniowa jeszcze wyprzedaż, ze smutkiem zajmuje miejsce na przedwojennym krucyfiksie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
My już tak sobie po woli, p[o wolutku wypatrujemy śniegu. (w Moskwie już pada) Sanki stoją od zeszłego roku pod schodami i czekają. Kupiliśmy duże metalowe sanki o wdzięcznej nazwie "piccolino" i... śniegu nie zobaczyły ani grama. Jak kupowaliśmy to trochę było biało ale nie udało nam się bo śnieg leżał całe dwa dni a potem już wcale nie padał.
OdpowiedzUsuń