Idę na wagary. Zatkało mi zatoki i mam wrazenie, ze z prawgo oczodoła zaraz wyleci oko, jak pacjentowi w którymś delirycznym odcinku dra House'a. Ale stare przysłowie zapewnia, ze nie ma tego złego, postanawiam bowiem nie iść na obiad niedzielny do teściów. I gdy samotnie odmrazam krokiety z Bozego Narodzenia i zaparzam herbatkę, jakoś mi nie zal góry parujących klusek śląskich, rolad, klopsów, rosołu i kapusty zasmazanej ze skawrkami. Mam wolną chatę, z okien słońce, i jakieś dwadzieścia pięć lat muzyki na z pendrive'a w kształcie panopka.
By nie zwariować ze szczęścia, rozmrazam lodówko-zamrazarkę (pani z sanepidu dostałaby duru brzusznego na sam widok zaległości). Jeszcze zostaje jednak czasu, między ściąganiem sopli i myciem, na odkurzenie pędzli i klejów, celem wyklejenia skrzyneczki dla Skakanki w niewyobrazalnie różowy wzór kwiatowy, stanowiący tło dla Dzwoneczka w zielonej sukience. Żywię skrytą nadzieję, ze klej do dekupażu zadziała bakteriobójczo na zatoki i nie trzeba będzie juz zadnych inhalacji.
Się nie patrzy na zaległości, to się nie dostaje duru. Się miało wagarować, a nie rozmrażać i dekupażować. Oko to kara, ja Ci mówię. Słuchaj Ali.
OdpowiedzUsuńAle słuchałam muzyki od Ciebie, to była nie kara, lecz nagroda.
OdpowiedzUsuń