Mam już internet, choć formalności umowy pozostają niedopięte i pewnie dopiero next week. Nie mam za to samochodu.
Samochód umieściłam na słupie, lub raczej nieokazałej pozostałości po trzepaku, pod ośrodkiem rehabilitacyjnym. Bo o istnieniu tego miejsca pobytu dziennego i rehabilitacji z doskoku wie mało kto, gdyż wybudowano go w podwórzu, między kamienicami. Trzeba wjechać w bramę obok starego sklepu z kablami i tam gdzieś znaleźć. I słup dobrze koresponduje z tym ogólnym zdezelowaniem otoczenia.
Wolałabym raczej nie mieć internetu niż auta, ale moje zdanie nie ma tu głosu decydującego, wiem. Zastanawiam się, czemu październik tak bardzo daje się we znaki brakami i żadnych wniosków explicite nie mam. Jasne, że każdy brak uświadamia mi, że do tej pory było w sumie wszystko w najlepszym porządku, dopóki porządek się nie rozsypał wraz ze spoilerem. Ale poza tym chyba nadal mi żal, że konstelacje potrzeb rodzinnych pozbawiły mnie życia zawodowego w wersji mierzalnej przelewami na koncie, nie tylko wyznaczanego zbieraniem z doskoku na zus. Z autem na słupie coraz więcej widzę w sobie nieudacznika, ale to przecież nie jest temat na dobrą prozę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz