Taki kameralny dzień. W rześkie rano spaceruję ze Skakanką do dentysty i nie wiem, czy przyklejanie plomb z plasteliny zabawkom jest przyczyną sukcesu: Skakanka daje sobie zrobić wszystko co trzeba - bezszelestnie. Rozmyślam nad dorastaniem i dlaczego tak szybko, może wolałabym wzywanie na pomoc, niż tą ciszę jak makiem zasiał. Może. A potem w słońcu maszerujemy do szkoły, pod sam napis: prosimy rodziców o pozostanie na wycieraczce. Z ciężkim tornistrem idzie sama, mamo, wszystko wiem.
Grzybek zaś się przeziębia w stosownym momencie i muzyki jest dzisiaj pod dostatkiem. Nie spieszę w żadnym kierunku, spacer w przerwie też taki niezobowiązujący i donikąd, ważne to ciepło ręki zaciśniętej na mojej, i te podskoki raz po raz. Terapeutka wymyśla kolorową autostradę na ćwiczenie leniwych ósemek, których Grzybek ani myślał wcześniej powtarzać, i to takie światełko w tunelu, jak dzisiejsze słońce.
Mam oczekiwania niewielkie na resztę dnia: usnąć, jak wczoraj i jak dwadzieścia lat temu, z muzyką na uszach. Wtedy grał Paleczny z taśmy magnetofonowej, teraz słuchawka już tylko mono z radia w telefonie. Może jeszcze raz zagrają najlepsze wykonania z dzisiaj, może już ogłoszą koniec pierwszego etapu. Święta jednakże trwają, ciągle jeszcze ktoś gra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz