poniedziałek, 11 października 2010

i coraz zimniejsze mamy wieczory

Gdy wszystko przestaje działać i nie mogę nabyć na alledrogo słuchawek stereo w zastępstwie za mono, dzwoni do mnie uprzejmie pan od internetu w sprawie nowych widoków na umowę, najchętniej na lat dwadzieścia z góry. Pan informuje mnie także, iż słuchając przesłuchań live, zużyłam cały internet na październik.

Zaglądam pod biurko i między zadania domowe uczennic, i rzeczywiście, inernet w zapasie nigdzie nie leży. Potem gorączkowo obliczam, że będzie mi jeszcze dużo potrzebne, bo gdzieś do dwudziestego piątego i zapytuję, w połowie panu przerywając przedstawianie listy korzystnych ofert, z której nic nie rozumiem: A mógłby mi pan trochę tego internetu sprzedać w tym miesiącu, jak cukru, żeby mi starczyło na trzeci etap i finał? I pan najpierw nic nie mówi i słyszę, że kręci głową, a potem odpowiada: tak. I za dwie dychy mi waży, a ja się rozgrzeszam, przecież bilet w Warszawie kosztuje tyle, co używane pianino, jakie chciałabym kupić, gdy już wygram w totolotka. Znaczy trzy i pół tysiąca złotych. Z nieba mi pan spadł, mówię na koniec i tak się do usłyszenia żegnamy.

2 komentarze: