Według standardów współczesności spełniam już wszelkie kryteria zacofania. Telewizor odbiera program 1, w którym wczoraj oglądam niezwykle kiepską sztukę (choć z niezwykle wyrazistą Żółkiewską) i ten ostatni argument - że w poniedziałki spektakl potencjalnie - upada. Jeśli nie dam się przebić w licytacji, mającej się odbyć niebawem w audytorium (nie powiem gdzie, bo liczę, że zostanę jedynym kupującym), wkrótce pianino wypchnie telewizor na balkon.
Internet nadal nie działa i czuję się jak bez ręki; niestety pan w salonie telefonii komórkowej ma bardzo powolne łącze i nie zdąża w czasie wygospodarowanym pomiędzy przywożeniem i odwożeniem podpisać ze mną odnowionej umowy. Niech pan się nie martwi, mówię, na pewno ma pan szybszy Inetrnet ode mnie w tej chwili i pan rzeczywiście uśmiecha się pocieszony.
Jako wzrokowiec jakoś przyjmuję obecność radia; jakby nie patrzeć, ktoś do mnie mówi w jednoosobowej mojej firmie. Przed chwilą klub trójki (pozdrawiam jego wierną słuchaczkę Yolę pod Paryżem) jeszcze brzmial echem dyskusji wokół Konkursu i z boskim Andy'm słuchamy, czy się panowie nie zaczną nutami okładać po głowach. Jakaś zadra po werdykcie niezaprzeczalnie została, no cóż, ale przecież nam, Polakom, nigdy dość (niesprawiedliwego) cierpienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz