Wielu już ma swoich faworytów, tego i owego okrzyknięto odkryciem; ja raczej na ogół - rozczarowanie. Nie da się. Pewnie wydawało się to postronnym obserwatorom oczywiste już na początku, gdy snułam plany. Nie da się wrócić tam, gdzie się było lat temu pięć albo i dwadzieścia, z uchem przy odbiorniku, mimo że scherza i nokturny te same i w upodobaniach nie zmienia się nic. Nie da się spełniać wszystkich ról i siedzieć w audytorium z widokiem na fortepian Steinway & Sons i czuć się tak, jak gdyby święta rozciągnął ktoś na cały miesiąc. Nie da się zawiesić przeziębień, wycieczek przedszkolnych, które się pilotuje, kotletów schabowych i dentystów - dla muzyki.
Dla czego? Dla muzyki? Tej, co ani jej dotknąć, ani do kieszeni schować, ani w rulon zwinąć i wcisnąć pod siennik? Z drugiej strony, przestaje mnie powoli dziwić fakt, że zależąc od wypadkowych tylu dyskursów, interesów i uwarunkowań, wolność znajduję w scherzach, nokturnach i balladach. Tam, nie wychodząc ze swoich ról, mam cały świat, w poprzek i wzdłuż. Mam wszystko i nawet jak ogłuchnę, jeszcze będę słyszeć.
Po pierwsze, parafrazując Baudelaire'a:
OdpowiedzUsuńBez jedzenia i wody zdrowy człowiek przeżyje dwa dni. Bez muzyki - NIE!
Po drugie: nieczynne uszy nie wyłączą muzyki. Patrz Beethoven (pamiętasz film "Wieczna miłość"? z całą świadomością fikcji?), oraz patrz głusi (wg naszych norm) - tancerze.
Generalnie, jak biegam z aparatem foto albo zasypiam z książką, dziecko ma zwyczaj mnie pytać: gdybyś musiała wybrać, co stracić: wzrok czy słuch, zawsze i niezmienne odpowiadam: wzrok. Może to drastyczne, ale tak. Ze wzroku łatwiej byłoby mi zrezygnować.
Tak, dwa dni temu też stwierdziłam, że wybrałabym słuch na rzecz wzroku.
OdpowiedzUsuń