W słuchawce słyszę, w szpitalu wreszcie się zwolniło łózko dla Grzybka. Spodziewam się satynowej pościeli, kaszmirowych zasłon i foteli obijanych aksamitem, skoro pół roku nalezało czekać, az będzie gotowe. W poniedziałek o 8 zero zero mamy się stawić i wjechać prosto do tomografu.
Gonitwa myśli, do której miewam skłonność w sytuacjach stresowych, obejmuje rozłozenie dyzurów opieki nad Skakanką i boskim Andy'm, jak równiez reorganizację grafiku najblizszych dni, w którym powinny się znaleźć zakupy z udziałem cięzarówki (zapas jedzenia, picia, zabawek, ksiązeczek, domestosu, mrozonek, chusteczek mokrych i suchych oraz ręczników papierowych). Grzybek dodatkowo musi się spręzyć i ozdrowieć z ropienia.
Oczywiście jest w tym wszystkim coś z przeświadczenia, ze mam swoje ostatnie dni pompei. Oczekiwanie to nieco przypomina celę śmierci i naturalnie towarzyszy mi poczucie ostatniości. Ostatnie kawki z mlekiem, ostatnie późne wieczory z house'm, być moze ostatnie dni z myślą, ze mam zdrowe dziecko, gdyz od poniedziałku moze się okazać, ze nie i nie będzie to choroba w stylu zapalenia migdałków.
Oraz ostatnie wpisy na blog - coś jak ostatni, spokojny papieros i spotkanie ze spowiednikiem - w jednym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz