poniedziałek, 8 marca 2010

z prazdnikom - okruszyna

W to podniosłe święto ranek wygląda łudząco podobnie do wszystkich poprzednich. Robię telegrzanki dzieciom, których katar i zatkanie ogólne przechodzi jedynie niewidoczne gołym okiem mutacje, ale nie ustępuje. Następnie ścielę wszystkie łózka, poddając selekcji kołdry i poduszki do odpowiednich skrytek (na 59 m kw. Lebensraumu wymaga to pewnego sprytu) oraz uzupełniam zaginione w nocy poszewki. Śniadanie zjadam po dzieciach, rozdaję tabletki i syropy, i udaję się dio sortowni. W sortowni z kupy rzeczy fantazyjnie ułozonej w stos wysokości empire state building układam mniejsze kupki kolorów i nastawiam pranie numer 1. Do wyjścia z pracy planuję jeszcze numer 2 i 3, co będzie nieuchronnie wiązać się z koniecznością opróznienia kaloryferów i suszarki w salonie.
Myślę, ze wolałabym układać puzzle 1000 kawałków, niz nieustannie szukać rzeczom ich właściwego miejsca. A tu nadchodzi pora na śniadanie numer 2 dla dzieci oraz smarkanie nosów.
Na coraz węzszy margines schodzi wystawienie faktur zaległych, przygotowanie zajęć, doglądanie interesów.
I proszęmi tu nie pitolić o parytetach i innych takich. Jaki kraj, taki obyczaj. Juz Rebe Tevje śpiewał o tradition, i wierzcie mi, jeśli w domu matka na kolanach myje wc, to córka na pewno będzie wiedzieć, co ma robić w swoim domu, a syn tejze - czego nie musi. Wszystko bowiem zaczyna się w głowie. I proszę wszytskich zatroskanych o święto i losy kobiet o wykonanie stosownego skłonu i serdeczny pocałunek swojego siedzenia.
Że niby sfrustrowana jestem?

2 komentarze:

  1. Jesteś normalna. Ja się manifestacyjnie solidaryzuję. Z tym, że u mnie dzis swiateczne prasowanie. Rozbrajam Sky Tower z Dubaju. Łączmy się.
    Ala

    OdpowiedzUsuń