czwartek, 18 marca 2010

happy days

Niby obcasy stukają o chodnik, niby radio jakieś gra, a jednak wszystko brzmi inaczej. Jeszcze zaparzam kawę, jeszcze piorę i składam, i choć wiosna cieplej się kładzie na policzki, jakby na piersiach spoczęła sterta cegieł. Więc nawet przy uczniach w szkole w czarnej kwiecistej spódnicy się garbię, tak mi te cegły ciążą i nie wiem, czy fitness zdrowy kręgosłup, na który z rana się spoźniam, jakoś mnie postawi do pionu. A przeciez zdobywam się na dotąd niespotykane męstwo, przeprowadzam rozmowę z opiekunką, bo teraz potrzebować będziemy specjalistów.
Bo przeciez wszelkie ludzkie smutki i dramaty rozmieniać trzeba na drobiazgi, na konkretne telefony, rezerwacje i usługi, i choćbyśmy chcieli z workiem cegieł stanąć w miejscu, nie da się, trzeba iść do przodu, nogi dźwigając jedna za drugą, kierownicę raz po raz podpierając czołem, zbierać za sobą śmieci i oddzwaniać na telefony, których nie miało się siły odebrać. Ale są i przebłyski słońca: spod klubu fitness o mało nie odwozi mnie laweta i pani strazniczka miejska łaskawie drze mandat na kawałki i udziela pouczenia. Lawetą odjezdza mercedes bus w kolorze kawy z mlekiem. Znowu ta radość z tego, ze miało się więcej szczęścia niz inni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz