środa, 3 marca 2010

domatorka

Nie zniknęłam jednak za kotarą przymierzalni. Naszą najmniejszą komórkę społeczną nęka nadal wirus, na zasadzie kolejno odlicz. Cieszę się, ze byłam na początku tej kolejki, bowiem mam świeze wspomnienie i jako taką zdolność empatii. Gdy dzis Grzybek na przemian płacze i śmieje się, oraz stanowczo odmawia jedzenia, pamiętam, ze dopiero targały mną podobne emocje i głównie ceniłam sobie herbatkę z cytryną i miodem akacjowym. Co tez podaję.
Z akcentów wiosennych spóźnione porządki, gdy stęzenie kurzu umiemozliwia oddychanie, a na podłodze jest tyle samo jedzenia, co w lodówce. Oraz kupno firaneczek z kwiatkami w pobliskim sklepiku z tradycjami sięgającymi głębokiego PRL. Ostatni, wydaje się, desperacki gest mający na celu udowodnienie sobie, ze nasze M4 - wielkości szatnii klubu trzeciej ligi - da się lubić. Bo obraz Vettriano, choćby sam nadruk na płótnie, okazał się od firan odrobinę drozszy.


Albo bardziej słoneczny:

Zresztą, póki co mamy jakiś nawrót zimy. Gdy tylko uporam się z porządkowaniem kuchni, zapadnę z powrotem w sen.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz