wtorek, 23 marca 2010

pięć faz umierania

Śni mi się, że informują mnie w szpitalu (który równie dobrze wygląda na ośrodek wczasowy, bo wszyscy znajomi tam są), ze Grzybek jest niemalze głuchy. Absolutnie nie jestem w stanie się z tym pogodzić, w dodatku wszyscy zrelaksowani przy stole zaczynają cicho buczeć i krzyczę, zeby przestali, bo Grzybek wtedy juz nic w ogóle nie usłyszy. I krzyczę tez, ze nigdy się z jego głuchotą nie pogodzę i wówczas budzik dyskretnie informuje, ze siódma dwadzieścia. Obok mnie Skakanka, która doczłapała w nocy, Grzybek zaś u siebie i martwię się, ze zapewne odkryty. Potem na fitness, leząc na wznak z nogami na gigantycznej piłce, oglądam swoje blade, sflaczałe kończyny, jak nieporadnie wykonują polecenia pani o wyglądzie równie wczorajszym jak mój, za to o niebywałej zdolności wykonania stu brzuszków pod rząd. Ja raczej podobna do pani emerytki z maty obok, ktora po sali goni uciekającą spod nóg piłkę. Przypominam sobie sen o Grzybku, gdzieś na suficie szukając linii papilarnych, zwłaszcza tej odpowiedzialnej za szczęśliwe zycie, jego - nie moje, i słyszę, ze krzywo zadzieram kończynę dolną i mam poprawić. Poprawiam posłusznie, imitując niedoskonale polecenia instruktorki, a potem na sztywnych nogach wychodzę z sali i szukam ławeczki. Są takie poranki, ze człowiek zdązy się zmęczyć, nim na dobre rozpocznie się dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz