poniedziałek, 29 marca 2010
all or nothing
Z powotu trudności transferu, pocztę odbieram dziś na dachu Galerii Dominikańskiej, zaparkowawszy przed lekcją typu jeden na jeden, lub jeden na jednego. Kropi, dzieci właśnie odstawiłam na dwie godziny do przedszkola. Dag mówi, ze nasz zwód w sumie jest do bani, bo pracować musimy dorywczo w porach, gdy inni spokojnie wyrabiają etat lub właśnie z pracy wyszli do rodzinnych domów. Nadal nie mogę przyzwyczaić się do zycia w rozkroku między rodziną, kuchnią i wielkim biznesem; bliska zawsze była mi bowiem filozofia wszystko albo nic. W jej ramach odwołuję wszystkie zajęcia przypadające na Triduum Sacrum i myślę, ze moja postawa prowadzi mnie wprost na skraj bankructwa. A teraz pora wyjąc z bagażnika parasol, gdyz kropienie zmainia się a wiosenny deszczyk, i ruszyć uliczkami na wydział prawa, gdzie czeka uczennica.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz