Coż za cudowny poranek, uśmiecham się, przemierzając skoro świt ulice Wrocławia, połyskując zza kierownicy diamentem wielkości Koh-i-noor przymontowanym do kapelutka. Mijając zaklad karny przy ul. Klęczkowskiej, w duchu pozdrawiam osadzonych, którzy dziś raczej pewnie nie wyjdą, jak udało się mnie. I parkuję z piskiem opon, i wysiadam w czarnych rękawiczkach, i jeszcze nadziwić się nie mogę, jaki piękny świat.
I za moment już przekraczam próg ZUS, ze zwolnieniem lekarskim na zoperowane dziecko w ręku. I wypelniam masowo kwity, i pierwsza panienka z okienka mnie beszta, ale to nic, naprawdę nie szkodzi. Druga panienka z okienka, zapewne kuzynka żarłacza tygrysiego, nie dzieli mojej radości spotkania i poranka w ogóle, i niechybnie ma ochotę rzucić mi się do gardła, a być może i odgryźć głowę. Podaje mi jednak zestawienie składek na ten rok, i widzę 890 zł i kiladziesiąt groszy, i ziemia osuwa mi się spod stóp i proszę o sole trzeźwiące, a właściwie to siedzę nadal jak gdyby nigdy nic i zadaję kolejne pytanie. I pani wtedy błyska na mnie okiem tygrysim, i gdyby wzrok mógł zabijać, sole trzeźwiące już by mi nie pomogły.
Po czym ta sama panienka z okienka prosi o mój NIP i dokładnie w siedemnaście sekund drukuje skomplikowanie wyliczenie, które mi zajęłoby tysiąc i jedną noc. I chciałabym ją pocieszyć, proszę Pani, Pani zapewne zostaje jakieś wynagrodzenie netto, ja pracuję tylko na pani pensję. Zupełnie jak jednoosobowa działalność charytatywna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz