niedziela, 27 lutego 2011

nie tylko po wodzie

Jak wiadomo, walka z przeziębieniem jest, wbrew potocznym skojarzeniom z działaniami wojennymi (które słowo "walka" wywołuje), zaniechaniem wszelkiej aktywności. Więc najpierw próbuję, ale pod wpływem nieoczekiwanej dramaturgii snów, wstaję. Potem ubieram się w dziesięć swetrów i cztery szaliki. Ta wełniana kula w ostatniej ławce kościoła parafialnego, z której wyglądało dwoje opuchnietych oczu, ledwo widocznych spod daszka kapelutka z damentem wielkosci Culliniana II - to byłam ja, nie zaś emerytowana sąsiadka spod czwórki.

I gdy - jak zazwyczaj w tej sytuacji - do głowy przychodzi mi pytanie, dlaczego życie codzienne tak daleko pada od ideału, ni stąd, ni z owąd i wbrew temu, co stara się opowiadać proboszcz całkowicie pozbawiony daru wymowy, doznaję małego olśnienia. Zapomniałam byłam bowiem znowu, że wiara ma wiele wspólnego z chodzeniem po linie. Bo drogi widać na kilka kroków do przodu. Na kilka dni, godzin.

Nie pozostaje zatem nic innego, jak włożyć serce w ten jeden krok, i następny, nie mając żadnych doniesień odnośnie tego, co nastapi na czwartym i dziesiątym kilometrze. Ten brak odpowiedzi ma w sobie coś wspólnego z zaufaniem. Nie przesłuchujemy przecież i nie żądamy szczegółów od tych, którym wierzymy. Co dopiero, gdy liczą nam włosy na głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz