niedziela, 13 lutego 2011

o meu fado, meu fado, meu fado

Owszem, zastanawiam się, co świat dziś porabia. Znaczy ci, którzy nie siedzą z chorymi dziećmi w domu. Wyobraźnia podsuwa mi bajeczne obrazy wspólnych wycieczek, sprzątania ogródka, wizyt u babci i na wesołym miasteczku, kawy w gronie przyjaciół. Z całą pewnością gdzies tam są ludzie, widziałam nawet dziś paru w kościele, więc wrażenie, że zarządzono kolonizację księżyca i zapomniano nas zabrać ze sobą jest, krótko mówiąc, mylne.

U mnie Kydryński z Marizą, i powiedzcie tylko, jak bardzo kiepski angielski może sprawić, że czar pryska. Choć właściwie to Kydryński przy Marizie mówi jak doktor nauk filologicznych, i Mariza swoją jakże połamaną angielszczyzną ratuje jego osobisty urok, który w przeciwnym razie przepadłby z kretesem. Wiem, wiem, nie sposób oceniać ludzi po znajomości syntaksu i akcencie, ale nic na to nie poradzę, zapadłam na filologię w latach wczesno-nastoletnich, więc skorupka zdążyła nasiąknąć do roztworu nasyconego.

Grzybek poszedł po grzebień i będzie mnie czesał. Siedzenia w domu jeszcze tydzień, wypróbujemy zatem wszystkie warianty fryzur, tak, że po chorobach i feriach po prostu mnie nie poznacie.

2 komentarze:

  1. Alez mam zaległości, zaczynam oczywiście od Divy :-)
    Roztwór... przesycony?
    Ja sie zgłaszam na ochotnika do poznawania Cię, bo zapomniam powoli.... Jak przebrne przez zaległe lektury ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i gdzie Ty się podziewasz, Alu? Ferie też u Ciebie nastały? Komputer zabrali do naprawy? PS> Praktycznie nie mam netu, gimnazjaliści chyba bombardują sieć bezprzewodową.

    OdpowiedzUsuń