czwartek, 3 lutego 2011

parching for sleep

Krem do tortu bezowego robię dwa razy, bo za pierwszym razem kawa z pianką z jajek zamienia się w wodę.

Wychodzi na to, że czegokolwiek bym się podejmowała, jednak jestem prymusem, i lekką ręką doskonałe przygotowanie na egzamin zamieniam na doskonały deser na jutrzejsze przyjęcie. Więc ukatrupienie prymusa było działaniem pozornym.

Boski Andy mówi, że prymus dopiero wtedy naprawdę będzie shot dead, jeśli ja na ten egzamin pójdę mając pojęcie o jednej czwartej (piątej?) materiału i zaryzykuję napisanie na lufę oraz kompromitację w oczach Profesora, któremu tydzień temu w imieniu grupy wręczałam kwiaty z zupełnie wyjątkowej okazji. Więc raczej nie ma szans, że mnie nie zapamiętał. Coś w tym jest.

Żyję nadzieją, że jeśli nie egzamin, to chociaż deser wyjdzie i ucieszy gości zza siódmej góry i rzeki. Chyba że w nocy beza rozpuści się z kretesem. Bo żadna ze mnie też Julie&Julia. Chociaż podobnie jak one uwielbiam masło w każdej postaci.

4 komentarze: