wtorek, 1 lutego 2011

joie de vivre

Rozwiózłszy dzieci tu i tam (Grzybek miał dziś rano ważną diagnozę postępów w rehabilitacji, polegającą na określeniu stopnia poniżej ogółu - ale wiecie, nikt mnie nie przekona, że mój syn nie jest miszczem świata, i tak), udaję się przed pracą do centrum handlowego, celem zakupu rękawic. Zgubiłam bowiem wszystkie z wyjątkiem jednej lewej i zdrapywanie szronu z przedniej szyby stało się dotkliwe.

Więc w znanym niedrogim butiku sieciowym szukam, i wtem słyszę za sobą radosny szczebiot dojrzałego głosu (po chwili wiem, że to do telefonu, nie do mnie). Wydałam pięćdziesiąt złotych! Biustonosz, figi i pas do pończoch. Czarne! Wyobrażasz sobie - pas do pończoch za siedemnaście złotych?! Oczywiście nie wytrzymuję i puszczam świeżo upieczoną właścicielkę pasa do pończoch przodem, żeby się jej przyjrzeć. Koło pięćdziesiątki, z przedłużonymi włosami, w dżinsach w rozmiarze L wpuszczonych w wysokie kozaki. Chodząca radość życia.

Tak się zostaje bohaterką prozy codziennej, myślę, ściskając w ręku rękawiczki. Czarne, skórzane, w sam raz do drapaczki do szyb.

2 komentarze:

  1. Ha! Więc nie tylko ja gubie rekawiczki! Za to nie ma pojecia jak poznać przedłużone włosy..
    Co nie zmienia faktu, że na dziką radość zycia wciąz jestem 20 lat za młoda, 30 kilo za lekka, i o 50 zeta za biedna.
    No i włosy...
    To teraz moge narzekać bez wyrzutow na sumieniu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Alu, to była radość szyta na miarę taniej konsumpcji,Ty masz Murakamiego!!!

    OdpowiedzUsuń