Za szybą na wysokości parteru ludzie chodzą, cóż to za egzotyczny widok i coż za odmiana; na ogół, by nie powiedzieć "zawsze", widzę przecież drzewo od trzeciego piętra konarów, kilka dachów (które nota bene zostały swego czasu bohaterem mej niedoszłej i niebyłej powieści z szuflady) oraz wieżę neogotyckiego kościoła parafialnego i drugą - Wydzialu Architektury, gdzie studiowało kilku Czytelników, a jedna nawet dzierży katedrę, o czym pamiętam, ilekroć przejeżdżam mimo.
Ale. Dziś jestem ze Skakanką w bibliotece, czy też multimediatece, gdzie dla dzieci zajęcia o zwierzętach. Trzeba bowiem coś robić w ferie. W domu jakby i tak odebrano nam warunki do życia i pracy: internetu nie ma od dwóch dni (podejrzewam, że dzieci szkolne zajęte są pilnie ściąganiem filmów i gier oraz spędzają aktywnie czas na fejsbuku), a dziś również nie ma i prądu.
Rano o ósmej, niech sąsiedzi wybaczą, zanim przerwą dostawę energii elektrycznej, jeszcze gram na pianinie. A potem już wielka cisza. Żadnych książek czytanych i słuchowisk, żadnego serwisu w radio, ani słowa o mikserze do budyniu dla rekonwalescenta. Na dodatek zaś odkryty przed wyjściem brak suszarki do włosów i wydobywanie z czeluści szafy antycznych wałków, ku uciesze dzieci.
Jak widać jednak, z całą pewnością jeszcze sobie radzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz