wtorek, 8 lutego 2011

mała kosmologia

Jesteśmy więc teraz z antybiotykiem w domu i to jeden z tych momentów, gdy przysłowie "Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej" sprawdza się bardziej niż kiedykolwiek. Grzybek goi się powoli, najwięcej szkody zrobiły narzędzia pomocnicze, których ślady widać na buzi. Natomiast ja dochodzę do siebie jeszcze wolniej i mam ochotę na maraton filmowy w stylu Stone Cherry, na co raczej nie ma widoków. Nawet prażenie popcornu nie wchodzi w grę, gdyż przez kilka najbliższych dni zalecane są papki i budynie.

Kolejne L4 zbiega się z przybyciem do korporacji boskiego Andy'ego delegacji z całego świata, wraz z serią kolacji na mieście.

A w moim układzie słonecznym nic się nie zmienia: nie jestem gwiazdą i żaden świat nie kręci się wokół mnie. Świat bowiem raczej jak kometa, z ogonem gorących ofert i atrakcji oraz życiowych szans w biznesie, omija mnie szerokim łukiem. I w przytulnym acz ciasnym M4 spędzam czas z dala od wszystkich, z dziećmi. Może wbrew hipotezom, tak właśnie wygląda życie po drugiej stronie czarnej dziury.

2 komentarze: