sobota, 26 lutego 2011

słaba, chora, spać nie może

Więc wstaję zupełnie chora ku wyzwaniom nowego semestru. Boski Andy mówi, ze wyglądam jak smiertka z kosą, a przecież wolalabym być podobna do primabaleriny z "Dziadka...". Pogoda nadal wyjątkowo nieuprzejma, czuję się na tym uporczywym mrozie jak zupełnie nieproszony gość. Nie ma gdzie się przed tym zimnem schować, a zwłaszcza w rajstopach i spódnicy, gdyż spodnie tego sezonu wszystkie się skurczyły w praniu i nie dopinają się po prostu. Chyba że na ostatni guzik, który strzelając znienacka mógłby uszkodzić wykładowcy rogówkę.

I na drugiej godzinie zajęć zaczyna się walka z poklosiem wczorajszych rozrywek: głowa spada ku mostkowi, a notatki zlewają się w sznureczek. Potem jest jeszcze gorzej, gdy przechodzimy do umów kupna sprzedaży nos opiera się o tabelkę, współstudenci się śmieją, a ja nie wiem, kto dokonał podkresleń w moich notatkach (podobno ja). I najgorsze, że siedzę na wprost wykładowcy. Nie, że wstyd, bo wstyd to kraść. Po prostu nie ma się jak schować i wygodnie zasnąć, zamiast kiwać głową, co chwila się budząc.

PS. Nadal nie działa sieć, "mobility unbound" padła w całym Wrocławiu. Pisanie w tych warunkach, z użyciem mikronarzędzi przenośnych, to prawdziwe poświęcenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz