Internet gdzieś mi się zgubił, a tu pisać ochota niezmienna. Przed ilomaż to rzeczami i człowiek musi się w życiu ratować, żeby trzymać się ziemi; wynaleziono w tej kwestii wiele rozwiązań, również tak drastycznych jak kaftan bezpieczeństwa. Mnie wystarczy trzymanie się stołka, czasem ściany; niekiedy służy również złapanie w ręce chochelki czy sprawdzenie stanu konta, które zawsze ma działanie równie orzeźwiające jak kubeł zimnej wody.
Przed pisaniem się ratować jest jednak niezwykle trudno. Niby chodzi się, planuje, a nawet wesoło czas spędza z dzieckiem w kinie, a mimo to słowa jak klucz dzikiego ptactwa ciągną się jedne za drugimi. I tak życie zamienia się we frazy, lepsze i gorsze, bardziej i mniej wyświechtane, jak ciuchy z second handu. I słowa zjawiają się nawet w takim miejscu jak to, w ośrodku rehabilitacyjnym, gdzie wszyscy przybyli - nawet ci na wózkach elektrycznych - mają pod górkę.
Ale w dniach ostatnich, wyzbywszy się codziennych trosk i ucieszona nad wyraz zdrowiem dzieci, żyję już tylko feriami. W takich chwilach swobody zastanawiam się, jak mocno przed pisaniem się ratuję. Niebyła i niedoszła powieść zamknięta w segregatorze, bohaterowie dobrze zakonserwowani (więc jednak papierowi). W dziedzinie technik trzymania się rzeczywistości mogłabym uchodzić za niedyplomowanego eksperta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz