Zimno jest, mimo słońca, spódnica w wycinanki ludowe musi poczekać w szafie. W parku znajdujemy plamę słońca w sam raz dla rekonwalescentów, trochę zagubieni w czasie, co dziś przesunął się o godzinę. Dowiedzieliśmy się dopiero koło południa, że należy się z dniem pospieszyć, bo może nam go zabraknąć, i jakieś poczucie oszukania przez dziejowy spisek zostało. Ukradziono nam godzinę życia, teraz to bez znaczenia, ale kto wie, kiedy się okaże, że można ją było wykorzystać na picie kawy.
Kawa jest u Opalonych, których odwiedzam, ale tylko ostrożnie, z racji zagrożenia epidemiologicznego, jakie stanowię pochodząc z zawirusowanego środowiska. Przychodzę nawet z własnym kubkiem i łyżeczką - tylko dlatego, że nie posiadam takiego skafandra jaki wkładają goście na Archiwum X - oraz płynem do dezynfekcji w torebce.
Dostaję jednak filiżankę z serwisu niedzielnego. Torcik pyszny, po raz kolejny gościna robi zamach na wyobrażenie o talii osy, którego miewam przebłyski, gdy puszczam wodze fantazji. Poza tym spotkanie znowu działa krzepiąco, chociaż limit czasowy pięciu zdań jakby ciąży i czekam momentu, gdy będziemy mogli rozmawiać do woli. Kalendarz przeglądam i nic na to nie wskazuje. Może po czterdziestce, pocieszam się, a może na emeryturze zamieszkamy na squacie, jak marzył kiedyś Arturo. Aby tylko przeciągów nie było.
Squat to dobry pomysł, mieszkałam kilka dni w Berlinie Zachodnim tuż po zburzeniu muru, gorąco polecam, gorąco :D
OdpowiedzUsuńxbw
Normalnie mnie zastrzeliłaś, respekt!
OdpowiedzUsuń