Z pisaniem jest trochę jak w tym powiedzeniu o kobiecie i zakupach, że je robi, gdy jest bardzo szczęśliwa, bardzo smutna, albo gdy nic się nie dzieje. Bo w rzeczy samej, wszystkie stany - z porami roku włącznie - ciążą ku pisaniu, niepisanym jakimś prawem przyciągania długopisu do papieru.
Zimą wydawało mi się, że w końcu można by zmobilizować siły i zagospodarować czas achromatycznej pustki wokół, i w czterech ścianach podjąć jakiś wysiłek prozatorski.
Gdy tylko wyszło słońce, zapowiadając miłą odmianę wiosny (nie mówię o dzisiejszym jednolicie ulewnym dniu), natychmiast pomyślałam, że to świetna okoliczność, by poddać się pisaniu - jak cała przyroda własnemu instynktowi życia.
Oczywiście wszelkie impulsy racjonalna myśl stłumiła w zarodku, możliwe, że dla dobra wszystkich. Nadal jednak wzruszam się, gdy czytam, jak ktoś "przyoszczędza na przymiotnikach", by jednak jakiś ochłap czasu wydrzeć dobie. I ten zew pisania, którym podszyte są dni, wciska między codzienne, zawsze w pośpiechu, krzątanie się. Jak gdyby nigdy nic.
Wiesz, to pewnie rodzaj dyscyplinowania się, ale nic ponad to.
OdpowiedzUsuńWieczorny
Zawsze jednak to świadome posługiwanie się narzędziem (albo dobrem luksusowym).
OdpowiedzUsuń