poniedziałek, 21 marca 2011

zeszyt

Dopiero po wyjściu z basenu, za dwadzieścia ósma, gdy mrok mamy w wersji English, bo z mlekiem, Skakance się przypomina, że pilnie potrzebny zeszyt w linie. Na ósmą rano, na jutro.

Przejrzawszy dziś tuziny par półbutów wiosennych dla dzieci w sklepie sportowym na drugiej półkuli miasta, z trudem wyobrażam sobie miejsce, gdzie o tej porze można nabyć zeszyt. I czyż nie jest to skandaliczne i nie do pomyślenia, że dajmy na to żołądkową gorzką albo marlboro można dostać wszędzie, 24/24, a zeszyt tylko w ściśle określonych godzinach w którymś z pozostałych jeszcze gdzieniegdzie sklepów papierniczych? Dlaczego stacje benzynowe nie sprzedają zeszytów jako przedmiotów pierwszej potrzeby? Czy taksówkarze także bywają wysyłani przez zdesperowanych grafomanów po zeszyt, za gruby napiwek do kursu?

W końcu w najbliższym hipermarkecie real, który i tak jest daleko, znajdujemy z trudem dwa zeszyty w cienką linię. Wydaje się, że szerzej dostępne są tylko we wrześniu. Za to jest wyprzedaż i można brulion w kratkę za dwa złote. Skwapliwie kupuję kilka, skoro to towar tak trudno dostępny. Ileż powieści nie napisano z braku narzędzi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz