niedziela, 10 lipca 2011

burza

Słucham grzmotów nad ranem. Tu są inne niż w mieście. Łoskot taki toczący się z jednej strony nieba na drugą, bez finału wyładowania. Ale i od samego łoskotu drżą szyby w fornirowanym kredensie.

Jeszcze przez chwilę rozmyślam, czy zerwać się z pościeli i lecieć ratować pranie na sznurach. Gdy wyglądam przez okno deszcz już podlewa je rzęsiście, grubymi kroplami, co dudnią o dach.

Nie przewidziałam.

Pakuję graty. Rozmyślam, czy burza ma coś wspólnego z odejściem jednego z mieszkańców wioski, który w melinie u Leszka, naprzeciwko po prawej, zapił się przedwczoraj na śmierć. Sąsiad dzień wcześniej powiadał, woła ich, woła ich malarz pokojowy do siebie. I zawołał. Z towarzyszy do rozmów o losach świata nie został Leszkowi już nikt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz