Słucham grzmotów nad ranem. Tu są inne niż w mieście. Łoskot taki toczący się z jednej strony nieba na drugą, bez finału wyładowania. Ale i od samego łoskotu drżą szyby w fornirowanym kredensie.
Jeszcze przez chwilę rozmyślam, czy zerwać się z pościeli i lecieć ratować pranie na sznurach. Gdy wyglądam przez okno deszcz już podlewa je rzęsiście, grubymi kroplami, co dudnią o dach.
Nie przewidziałam.
Pakuję graty. Rozmyślam, czy burza ma coś wspólnego z odejściem jednego z mieszkańców wioski, który w melinie u Leszka, naprzeciwko po prawej, zapił się przedwczoraj na śmierć. Sąsiad dzień wcześniej powiadał, woła ich, woła ich malarz pokojowy do siebie. I zawołał. Z towarzyszy do rozmów o losach świata nie został Leszkowi już nikt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz