Idziemy przez chaszcze wzdłuż torów kolejowych biegnących za płotem ośrodka wczasów wagonowych. To skrót na stację, czynną, pozwólcie, że przypomnę, od 8:30 do 20:10. Ponieważ już po 21, na pewno zamknięte i żaden pasażer nie skorzysta, dajmy na to, z szaletu, którego woń dosięga nas z każdym podmuchem wiatru. Kropi.
Pociąg najeżdża przed czasem. Kilka wagonów inter-regio, jasno oświetlonych i praktycznie pustych. Boski Andy wysiada, witany aplauzem ze strony rodziny. W drzwiach pokazują się jeszcze dwie osoby i z wyrazem paniki w oczach pytają: czy to już Ustka? Bowiem nie ma nigdzie tablicy informującej o nazwie stacji. Być może wynosi się ją o 20:10 do budynku, żeby nikt nie ukradł.
W końcu to tylko letnia stolica Polski, do której w sezonie przyjeżdża jakieś 150 tysięcy turystów.
Ale co tam inni, gwiazdą wieczoru jest boski Andy, po dziewięciu godzinach jazdy z dwiema przesiadkami, któremu dzieci pokazują kolekcję zakupionych pamiątek i książek. Zawał i wylew na szczęście nie nastąpił.
Tytuł brzmiał złowieszczo;)
OdpowiedzUsuń