wtorek, 19 lipca 2011

hapi ber-zdej

Więc z Bratem Bliźniakiem obchodzimy urodziny.

Muszę przyznać, że rano z trudem obliczam, które to. Przez moment jestem niemal pewna, że trzydzieste siódme, bowiem od długiego czasu myślę o sobie, że "człowiek w wieku lat trzydziestu sześciu powinien już to czy tamto". I wiem, wiem, skąd ten błąd. Zaczęłam przypisywać sobie te 36 lat dokładnie z nadejściem Nowego Roku, czyli grubo za wcześnie. Wychodzi, że straciłam pół roku, które można było wykorzystać na myślenie o sobie w kategorii równo "in her mid-thirties". Tak to jest, gdy się na ogół widzi szklankę do połowy pustą.

Brat Bliźniak mówi, że ktoś rzucił dziś, jakoby teraz było już z górki. Mnie się tam wydaje, że jakby nie patrzeć, jest w życiu zawsze pod górkę względnie pod wiatr, a zjazdy następują jedynie w niepożądane doły. Nie ma się co łudzić, że teraz będzie jak na posmarowanej masełkiem zjeżdżalni w akwaparku, więc jestem dobrej myśli: dużo jeszcze przed nami.

Poza tym okoliczność wydaje mi się cudowna, biorąc pod uwagę, że życie dopiero nabiera kolorów, i gdy myślę o sobie od dłuższego czasu, powtarzam, że to najlepsze lata, teraz właśnie.

Liczne życzenia odbierane wszelkimi drogami, bądź nieodebrane, bo zgiełk plaży, promenady i restauracji zagłusza wszystko, wprawiają mnie w jeszcze lepszy nastrój. I jestem zdumiona, że pamiętają o mnie jak o Kate Middleton w dniu królewskiego ślubu - ze wszystkich stron Polski, jak również telefonicznie z samych Indii.

Dziękuję, jesteście wspaniali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz