czwartek, 28 lipca 2011

świat według blondynki

Przyjazd boskiego Andy'ego poprzedziły jednak dramatyczne wypadki.

Zgubiłam bowiem kluczyki od auta.

Nie, żeby wysunęły się z kieszeni spodni porzuconych celem plażowania. Nie wpadły też do kratki kanalizacyjnej pod prysznicem. Zgubiłam je na przestrzeni czterech metrów między autem a kontenerem na śmieci, zamykanym na kłódkę, po tym, jak podjechałam pod niego autem, by wyrzucić zabrany z wagonu worek z odpadkami.

Oczywiście wezwałam pomocy. Przybył mój Tata. Opróżnił cuchnący kubeł ze śmieci, nie używając gaz-maski, lecz klucza nie znalazł. W międzyczasie wywróciłam do góry nogami bagażnik i zbadałam z aptekarską dokładnością przestrzenie między siedzeniami. Skakanka na czworaka przeczesywała trawę.

I wtedy Tata wezwał na pomoc Derekcję. Nie w sensie kierownictwa ośrodka, ale w sensie własnej małżonki, a mojej Mamy. Derekcja oczekiwała w aucie zaparkowanym sto metrów dalej w krzakach na nasz wyjazd na popołudniowy spacer po słonecznej promenadzie. Popołudnie płynnie przechodziło w wieczór, a kluczyki wsiąkły jak kamfora.

Derekcja przybyła i w ciągu dziesięciu sekund ustaliła domniemane miejsce ich pobytu. Opuściła klapę naszego auta typu hatchback i kluczyki tam właśnie tkwiły, w samym zamku bagażnika.

Myślę, że intuicja ta może mogła mieć związek z faktem przeczytania dużej ilości powieści detektywistycznych. Wrzuciliśmy z powrotem śmieci i szpargały. Na szczęście nie zdążyliśmy przejść do rycia ziemi wokół auta.

2 komentarze:

  1. Też zgubiłam kiedyś kluczyki, w bardzo malowniczych okolicznościach pikniku lotniczego w Góraszce. Jeździliśmy jeepem ochrony po całym terenie mocno trawiastym w celu znalezienia zguby, aż do zmroku, bezskutecznie. W sumie całkiem fajna przygoda, z perspektywy czasu.
    xbw

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój mąż też kiedyś zgubił kluczyki od naszego białego malucha. Wieki temu. A że te od stacyjki były jedne na stanie - a zakrojone na szeroką skalę poszukiwania nie dały efektu - mój mąż w asyście "całego podwórka" (mieszkańców bloku , w którym mieszka moja mama, a wtedy i my) rozwiercił pożyczoną od sąsiada wiertarką stacyjkę i zamontował "nową", zakupioną na szrocie. Kluczyki znalazły się po jakichś trzech miesiącach - w parterze (za progiem) szafy wnękowej w naszym pokoju, w której zawsze je kładł na drugiej półce od góry. Spadły w kolekcję moich butelek po winie. Innym razem szukał i szukał rano przed wyjściem do pracy. Wychodzę na balkon śledzić jego poszukiwania na podwórku, a tam... kluczyki na dachu. Skąd się tam wzięły, to już kolejna historia;)

    OdpowiedzUsuń