wtorek, 26 lipca 2011

pan nilsson

Brat Bliźniak odfrunął w sobotę, która siąpiła deszczem od rana na tę okazję. Posiadanie brata na emigracji jest do kitu, widzenia bowiem - raz na kilka miesięcy - są rzadsze niż w zakładzie karnym. Ale co zrobić.

Temperatura w tamtą sobotę spadła do 15 stopni, PanMarek grał na smutno z powodu wydarzeń w Norwegii, o których z racji wakacji pojęcie miałam niezwykle mgliste i gdy mgła się w końcu rozwiała, nie wierzyłam własnym oczom, że coś takiego. Mimo chandry zdobyłam się na odwagę i wyszłam z dziećmi niemal na cały dzień. I dobrze. Gdyby nie to, nie zobaczylibyśmy śmiałka, który w ów dzień pływał. Mam nadzieję, że przeżył.

Zjedliśmy pizzę w towarzystwie bliżej nieznanej  rodziny z Warszawy, która niezwykle ciekawie opowiadała o tzw. "ścianie wschodniej", z której pochodzi. Wspólny obiad został wymuszony brakiem miejsc w restauracji z powodu opadów na zewnątrz. Rodzina przygarnęła nas do siebie na nasz opłakany widok w drzwiach. Było to jedno z wielu miłych, acz niezaplanowanych wydarzeń tych wczasów.

Mimo opadu, przemierzaliśmy w te i wewte główną ulicę kurortu, starając się nie wydać wszystkich pieniędzy i nie przyprawić boskiego Andy'ego, schnącego we Wrocławiu z tęsknoty, o zawał i wylew, a potem to samo w odwrotnej kolejności. Skakanka, ostatnio znana jako Pipilotta Wiktualia Langstrumpf (sukienki poszły w kąt na rzecz łażenia po drzewach, płotach i murach) za swoje wakacyjne kieszonkowe w wysokości dwudziestu złotych polskich nabyła Pana Nilssona.

 

Mówi, że teraz potrzebny jej tylko dom dziecka. Znaczy duży dom z werandą dla konia na biegunach, w którym zamieszka ona - czyli dziecko.

Na myśl o powrocie do gierkowskiego M już mam klaustrofobię.

2 komentarze:

  1. "widzenia bowiem - raz na kilka miesięcy - są rzadsze niż w zakładzie karnym" you're lucky - my się widujemy 2 razy w roku, jak dobrze pójdzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze trochę poczekamy na onegdaj obiecywany przez miłościwie nam panujących cud i wszyscy wrócą do kraju.

    OdpowiedzUsuń