Ach, jakże on swoją żonę bił. Pamiętam kiedyś, poszedł na pole, a ona wyszła z domu. Do stodoły poszła po balik słomy. Słońce tak się oparło o drzwi stodoły. Ona postawiła ten balik przy drzwiach i zdjęła koszulę - a tam sam granat. I na tym baliku się rozłożyła i tak się w tym słońcu grzała.
Wspomnienie o nieżyjącym od dekad mieszkańcu wsi, sąsiedzie naszej Sąsiadki, matki dziewięciorga, obecnie już koło osiemdziesiątki - która o nim opowiadała dziś podczas kawy i sernika pod śliwką. Krewki i mściwy sąsiad pochodził z tej samej wsi na obecnej Ukrainie, skąd przybyło tuż po wojnie większość ludności napływowej. Z niemieckimi i śląskimi autochtonami tworzyli zaczyn obecnej społeczności, wtłoczonej pod wspólny reżim stalinowski, a potem poddanej absurdowi kolektywizacji.
Tak samo i konia batożył, i krowę. Kiedyś ten koń był chory, ledwo dychał i na podwórzu leżał,a żona S. biegała w tę i we w tę z żelazkiem. I zastanawiałam się, co on tam robi, A on tego konia całego wyprasował. Jak koń się w końcu podniósł i zaczął po wiosce znowu chodzić, cały był łysy, bez sierści. Tak go leczył.
mero pisze...
OdpowiedzUsuńczemu o tym piszesz?
To także historia tego miejsca, działo się naprzeciwko.
OdpowiedzUsuńSernik z bezą i czekoladą, cień śliwki, róże pod oknem i opowieści nieprzystające o ludziach, po których już tylko te opowieści zostały. I brak odpowiedzi na pytania, które się cisną na usta.