Na sznurze suszy się także mój trzyletni telefon komórkowy.
Bowiem zanurzył się wczoraj w wodzie podczas podlewania wiadrem balkonowego ogródka Boskiego.
Dodam, że osiemdziesiąt kilometrów za Wrocławiem, tuż przed dwudziestą drugą, stwierdziłam brak karty SIM. Boski Andy od razu domniemał, że wypadła, gdy suszyłam telefon za oknem auta w czasie jazdy, przymocowany od wewnątrz na eleganckiej zielonej smyczy.
Nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam. Dzwonię do Rodziców i proszę, by sprawdzili koło wiadra w łazience, znaczy wybrali się na nocną przejażdżkę do naszego M. I myślę, w całej swojej dokładności spakowania nawet klamerek do prania w razie prania, nie myślałam, że wystarczy telefon komórkowy i portfel, by nie zginąć w podróży. Nad jego brakiem boleję i czuję się w tych ciemnościach oderwana od cywilizacji.
I wtedy dzwoni Tato, że karta SIM jest, leży obok wejścia do windy (dodam, że nieczynnej na okazję wczorajszego pakowania).
Nie posiadam się z radości, telefon nadal suszę nad piecem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz