środa, 27 lipca 2011

the sea, the sea*

Nie miałam zamiaru czytać lawinowo na kocu plażowym. Przy małych dzieciach wypada się pogodzić z krótką przerwą w zwyczajach młodości, do których wróci się przecież niebawem. Ale podczytuję "Difficult Conversations". Poradnik o tym znaczy, jak przetrwać trudne rozmowy. Z każdą stroną czuję się coraz bardziej przygotowana do wszystkich trudnych rozmów świata (jednak oby nie nadchodziły zbyt prędko, rzec by się chciało).

Ale. Tej najtrudniejszej w tej chwili rozmowy, ze sobą o (nie)pisaniu, nie odbywam przecież. Kiedyś morze działało piorunująco: bezkres podążał w słowa, historie, epizody. Teraz cisza. Nic ponad radość pełnego zanurzenia przy słońcu grzejącym od góry. Podobnie z piaskiem. Jeden raz tylko  w czasie tych wczasów twarzą do piasku leżę, spoglądając kątem oka na Grzybka, który lubi się gubić, więc trzeba uważać. I w towarzystwie tych ziarenek piasku, opatulona słońcem, nagle czuję się ważna w oczach Tego, który to wszystko z takim rozmachem stworzył. Strach wypowiadać to słowo na "s", którego Polakowi nie wypada używać: szczęśliwa.

I nic. Żadnych fabuł, niewiele słów do zapisania. Wolę nawet sama ze sobą nie poruszać tematu. Po raz pierwszy od dawna morze znaczy dla mnie tyle, co dla przeciętnego Kowalskiego. Duży basen ze Szwecją po drugiej stronie. Woda, układająca się we wzory na piasku. Żywy organizm fal, z którymi przekomarza się Grzybek. Jakieś kamyki, muszelki, meduzy; wszystko wielkiej urody. Anna Maria i Tito Paris.

Żadnych związków z melancholią.

A jutro dojeżdża do nas boski Andy.


*Powieść Iris Murdoch, za którą autorka dostała Nagrodę Bookera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz