poniedziałek, 18 lipca 2011

nasza kolej

Boski dotarł do Wrocławia po dziesięciu godzinach podróży pociągiem Inter City. Jeśli Czytelnik wyobraził sobie hostessy roznoszące kawę, spieszę ze sprostowaniem: skład zawierał cztery wagony takie, jakimi jeździły nasze babcie z Jeleniej Góry do Janowic Wielkich, w tym jeden klasy pierwszej, na który Boski się nie załapał, drugi - zarezerwowany w całości dla kolonii, oraz dwa drugiej klasy, w których miały miejsce dantejskie sceny. I ani śladu hostessy, że o kawie nie wspomnę.

Punkt kulminacyjny tego kina drogi przypada na moment, gdy pasażerowie korytarza zabarykadowali na którejś z kolei stacji drzwi i ogłosili, że nikt więcej się nie zmieści, a staruszka z małżonką równie wiekową, któremu udało się jakimś cudem wsiąść do pociągu bylejakiego, zamierzali kolektywnie wysadzić z powrotem na peron.

Boski Andy nie wypił ni kropli zalecanych na czas upału płynów, jako że toaletę również zajęli pasażerowie, więc bał się, że do muszli się nie dostanie bez negocjacji okupionych utratą uzębienia. Należy dodać, że w WC podróżuje się u nas z opłaconym biletem - gdyby czytał ktoś z zagranicy (kto biegle mówi po polsku, choć nigdy w naszym wysoko rozwiniętym kraju nie był) i przypuszczał, że pasażerami w wychodku byli Azjaci, przemieszczający się koleją na gapę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz