Niedziela przynosi drobne rewolucje.
Okazuje się, iż koleżanka po piórze nie kupiła motocykla, jak myslałam, lecz kryminał.
Georgiana zaś otrzymuje w prezencie od George'a skrzynkę mailową, nówkę nieśmiganą, i runął ten ostatni mi znany bastion obrony tradycji przed technicznymi nowinkami. Czekam teraz na bloga georgianna.blogspot.com; mało bowiem osób znanych mi realnie uprawia ten rodzaj działalności hobbystycznej, i podczas gdy wszyscy znają moją bieżączkę, ja mało wiem co u kogo.
Poza tym wszystko po staremu. Na wspólnym rodzinnym spacerze George znowu jest ojcem z kinder bueno i znać, sobotnia zła passa minęła. Z Georgianą wymieniamy się wiedzą na temat obecnych trendów żywieniowych, w połączeniu z utyskiwaniem niejakim na ilość czasu pochłanianą przez gary, a gdzie czas na samorozwój nas, inteligentnych, rzutkich i jeszcze przecież nie starych. A gdzie czas na bimbanie z dziećmi na kanapie, na nicnierobienie i niezauwazanie kątem oka rzeczy w geometrycznym nieładzie.
Potem zbieramy się na kanapach u Georga i Georgiany, i razem z innymi jemy orzechy laskowe i opowiadamy, i wychodzi, że aby mieć czas na nicnierobienie trzeba by nas było pasami powiązać. Dopiero wtedy, po dobroci to nie.
Dziwne czasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz