W domu za to szafę otwieram i wydobywam małą czarną znanej marki, nabytą w czasach studenckiej glorii po sześciu godzinach zwiedzania sklepów z Dag. I stwierdziwszy juz, ze na nic ona, wpadam na pomysł. Nozyczki przynoszę i tnę, tnę bez żalu i bez wykroju, gdyz planowanie to zawsze dla mnie strata czasu - kazdy projekt mozna natychmiastowo zweryfikowac w praktyce, i ja wolę na skróty.* I juz mam nowy fason, nowy krój, do podszycia z wieczora.
I przypominam sobie Coco avant Chanel, jej szalone nożyczki i jej wiarę, że urzeczywistni kazdy ze swoich projektów. Jakże mi takiej Coco w pobliżu brak, może zaraziłaby mnie podobną determinacją.
*Florence Littauer uważa, że jestem melancholikiem, ale to bzdura. Choleryk wydostaje się ze mnie nawet uszami.
Wiedziałam, że osobą o wielu talentach jesteś...;-)
OdpowiedzUsuńRaczej, potrzeba matką wynalazków...
OdpowiedzUsuń