Więc trzy dni ze środka tygodnia będą moją jakby stałą delegacją, z widzeniem dzieci w drodze do i z przedszkola, a potem do poduszki, po myciu zębów.
Organiczne to urwanie pępowiny jest mi szokiem i mimo że przed grupami uczniów dwoję się i troję, obawiam się, że widzą, iż jestem w pierwszej kolejności niezorganizowaną gospodynią domową, a w drugej - niezorganizowanym lektorem.
Więc nowe podręczniki oglądam i wybieram, tematy obracam w dłoniach jak papierowe statki, co zaraz odpłyną, a na nich moje dzieci, które zdązą dorosnąc beze mnie, a torba z pomocami dydaktycznymi jest tak ciezka, ze idąc pochylam się i nie do końca wiem, po co to wszystko.
Jakze wszystko układa się wbrew naturalnej mej inklinacji ku prostym odpowiedziom, klarownym definicjom, jasnym podziałom. Ale nie, piastunka domowego ogniska ciągnie kusą kołderkę, pod którą chce się skryć kobieta spełniona w biznesie i na skutek tej szarpaniny, kołderka coraz bardziej wyświechtana.
Zaraz rzucą się na siebe z pazurami i za włosy, jak na kiepskim filmie z pogranicza gatunków.
Też tak mam. Gdy nie pracowałam czułam, że "dziadzieję" i do końca życia bedę chodzic w poplamionym zupkami marchewkowymi dresie. A teraz, gdy ciągle mnóstwo spraw do załatwienia na wczoraj... czasem ktoś się zainteresuje czyje to zdjęcia migają w moim firmowym komputerze jako wygaszacz ekranu, tak z kurtuazji...
OdpowiedzUsuńU mnie się nikt nie interesuje, bo biuro mam w domu;)
OdpowiedzUsuń