Zastanwiam się od rana, z której strony się uszczypnąć, by się jeszcze piątkowo zmobilizować, jak maratończyk po 37 kilometrze.
Za oknem zupelnie jesienna fototapeta i mogłoby tak zostać nawet do wiosny, moze nawet częściej myłabym szyby dla poprawy rozdzielczości.
Po drugiej stronie okna już nie tak kolorowo i wesoło. Grzybek z temperaturą, nie próbował dziś, jak zwykle, na kalesony wkładać zimowych butów, z pośpiechu, by jak najszybciej do przedszkola, do siostry, pani, dzieci i prac. Przeciwnie, leżał cięzko na moim brzuchu, pozbawiony zupełnie polotu.
W kuchni namacza się garnek po wczorajszej zupie, efekt uboczny obiadu zjedzonego o dwudziestej pierwszej. Na głowie kołtun, na drugim oknie windowsa tłumaczenie do skończenia, boski Andy oszronionym rowerykiem do pracy, minutnik milczy w pokoju za ścianą, za daleko, by iść i nastawiać.
Dziś nic nie będzie na czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz