Rozmawiam ze szpitalem i nie mają miejsc. Mimo, ze się nastawiłam, oddycham z ulgą.
Dzieci z porazeniem mózgowym mają dziś zabiegi i oczywiście nie zamierzam walczyć z nimi o łóżko. Usuwam się kulturalnie w cień i pewnie trochę jest w tym z wrodzonej empatii, ale kto wie, czy nie zabobonnego lęku, jakim na wszelki wypadek otacza się niepełnosprawnych, a właściwie nie tyle ich, co przypadłości, na które cierpią. Że mogłyby stać się częścią mojej własnej historii. A takie mysli przeciez godzą w komfort psychiczny, o który, oświeceni dwudziestym pierwszym wiekiem, zabiegamy ponad wszystko.
Wysadzenie z fotela komfortu psychicznego przeżywam z niejakim trudem. Wykształcam umiejętność dwutorowego myślenia o Grzybku, jako o dziecku zdrowym i chorym, na zmianę, i ten brak diagnozy mnie uwiera, choć uczuć do niego nie zmienia. Oglądam wieczorami doktory housy i mylą mi się już odcinki i przypadki, ale wyobrazenie Grzybka w umówionym rezonansie coraz bardziej oswojone.
Siedzenie na torbie zaś godzi w dążność moją do stabilnego grafiku, z czasem zarezerwowanym na kawę i pisanie.
Jakże kurczowo zdążyłam się przez te parę chwil uchwycić życia w obecnej postaci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz