Zdjęcie na okładce płyty pokazuje chłopca z niezliczoną ilością piegów na twarzy, fryzura z lat trzydziestych ubiegłego wieku, a u góry tytuł, Angela's Ashes. Na podstawie autobiografii Franka McCourta, którą czytałam przecież dopiero co. Jestem zasokoczona, że mama o przywiezionej z Wysp niespodziance nie powiedziała nic wcześniej, bo przecież jeszcze z dzieciństwa pamiętam, jak trudne było dla niej powstrzymywanie się od natychmiastowego wyjawienia treści niespodzianki, celem pomnożenia radości. Niespodzianka trzymana w tajemnicy zdawała się palić moją mamę od wewnątrz żywym ogniem i jedynym sposobem zaradczym było uchylić rąbka. A płyta zaskakuje mnie zupełnie. Mam ją na biurku obok, jak białego kruka (czarnego, z domieszką sepii, by być precyzyjnym). Że się cieszę, to mało powiedziane.
W drugiej części autobiografii, którą kończę czytać, McCourt ma już sześćdziesiąt pięć lat i pochyla się nad trumną ojca. W rzeczywistości McCourt zmarł w tym roku w dniu moich urodzin. W Prochach nadal jeszcze jest chłopcem o zadziwiającej zdolności przetrwania. Odkładam do zobaczenia w weekend.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz