Przypominacz budzi mnie jescze wcześniej niż zwykle, w porze dnia, którą z rzadka oglądam na własne oczy. Na ekraniku migocze "Dr House", ale nie muszę patrzeć, by wiedzieć, że jestem umówiona z kioskarzem.
Więc dla doktora House'a zdobywam się na akt najwyżeszgo poświęcenia i odwagi: wstaję, ubieram się i włożywszy czapkę z dużym daszkiem - wychodzę z domu. Makijażu nie ma nic a nic i urodę świnki pigi objawiam kioskarzowi oraz przygodnym klientom kiosku w całej okazałości.
Mam, mam pierwszy odcinek dodany do znanej gazety, która fascynuje mnie równie często jak doprowadza do szewskiej pasji.
A wszystko tak, jak gdyby nigdy nic. Jak gdybym nie miała skierowania na oddział neurologiczny, z imieniem syna mego jedynego, jakbym nie przyglądała się teraz bacznie zwłaszcza dorosłym, których niezgrabne ruchy i naiwne uśmiechy zdradzają opóźnienia rozwojowe. Jak gdybym nie wyobrażała sobie mojego Grzybka w sportowych butach Forresta Gumpa.
Więc piszę blogi, załatwiam sprawy, szukam terminów hydrotechnicznych, przykrecam nowe wycieraczki. Brak koleżanki z pracy uwiera tym bardziej, mogłabym sobie z nią porozmawiać o zespole aspergera czy innym autyźmie, choć jeszcze nie wiem, czy go mamy w domu, czy nie.
A przecież kusi mnie, by zerwać wszelkie stosunki ze światem: wyłaczyć telefon, wyrzucić komputer i zostać sam na sam ze swoim przerażeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz