czwartek, 1 października 2009

ranny ptaszek

Nikt w domu nie spodziewał się mojego wstania razem z budzikiem w komórce, któremu wybieram najmilsze uchu melodie, a i tak zapadają mi w pamięć jako napastliwe i godzące w moje konstytucyjne prawo do odpoczynku.
Więc gdy ja w drzwiach, wszyscy jeszcze w lesie, z boskim Andy'm na czele, który mimo polarnych temperatur paraduje po domu w slipach, z półprzytomnym wyrazem twarzy. Ten zamach na moje dobre postanowienie o punktualności odpieram, za uszy na zewnątrz niemal wyciągam, przy akompaniamencie łkań i pohukiwań, względne bezradnych pytań gdze są wasze czapki?
Na zewnątrz mokro, z dziećmi slalomem wokół kałuż docieram do auta. Wycieraczek brak, ktoś zabrał. Przy przedniej szybie samochodu obok też tylko straszą metalowe uchwyty. Chusteczką wycieram deszczowi twarz, widoczność niewielka, ale to nic, to nic.
Wypowiadam umiarkowaną wojnę słocie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz