On Green Dolphin Street kończy sięi szukam kolejnej kasety, gdyz nie moge dac wiary, ze autor, lat pięćdziesiąt, jeśli mnie pamięć nie myli, nie zdązył przez te sześć godzin czytania wlasnej ksiązki dotrzeć do punktu kulminacyjnego. Ale nie, kaset jest cztery i strona ósma jest ostatnią.
Dla sfrustrowanej niebyłej i niedoszłej literatki jest to jednak jakiś powód do satysfakcji. Oto regularnie publikowany pisarz nie kleci przez te paręset stron żadnej istotnej historii. Owszem, są momenty historyczne i FBI na wzór naszego UB, i klimatyczne opisy. Ale bohaterowie na końcu są tacy sami jak na początku, żadnych epifanii, żadnej godziny prawdy, i niechby tak było, ale widać że i autor po prostu jest zadowolony z tego, że ich w ogóle powołał do życia. Rzekomo więc warto było, dla czarnych gęstych włosów Mary van der Linden. Tam, gdzie Faulks konczy, Ibsen rozpocząłby kolejną wersję Dzikiej kaczki.
Tak, łatwo być mądrym nie napisawszy nieczego od poczatku do końca, więc tu zamilknę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz